MENU

Pamiętam, że wybierając się na tę grudniową wyprawę i przeglądając prognozy pogody nie zapowiadało się ciekawie. Jednak głód wyjazdu w góry oraz fotografowania były już tak skumulowane, że postanowiłem zaryzykować i mimo kiepskich prognoz wyruszyliśmy z kumplem zgodnie z wcześniej umówionym planem. Jak zwykle wyjechaliśmy z Radomia na noc więc za bardzo nie można było stwierdzić jak się ułoży pogoda, po przybyciu na Przełom Białki spojrzeliśmy w niebo, było zachmurzone, mieliśmy kilka godzin do wschodu więc trzeba było to wykorzystać na krótki sen i regenerację. Kładliśmy się spać z myślą, że wschód będzie marny, ale cieszyliśmy się, że w ogóle poobcujemy z naturą. Po kilku godzinach niechętnie wyszliśmy z ciepłych śpiworów i zaczęliśmy szykować się do wejścia na punkt widokowy, zrezygnowani i niedospani robiliśmy to jakby w zwolnionym tempie, nagle któryś z nas spojrzał w niebo i krzyknął- „kurde zobacz co się zaczyna dziać na niebie”- w tym momencie dostaliśmy kopa, bo wschód był tuż tuż a na niebie zaczęły się przewalać piękne chmury, zrozumieliśmy, że musimy działać szybko jeśli chcemy zdążyć na górę i sfotografować ten cudownie zapowiadający się spektakl. Nie wiem kiedy i jak, ale na punkcie widokowym zameldowaliśmy się w kilka chwil- to było jak nagła teleportacja. Nie mając czasu nawet na rozmowy od razu chwyciliśmy za statywy i ustawianie aparatów. Do wschodu pozostało dosłownie kilkanaście minut a więc czasu niedużo a motywów do fotografowania mnóstwo. Na szczęście zdążyliśmy, sfotografowaliśmy i przeżyliśmy piękny wschód słońca w niesamowitym miejscu. Morał z tego płynie taki, że czasami jednak warto posłuchać się swojego wewnętrznego przeczucia a nie tylko wierzyć suchym prognozom pogodowym. Tym razem nam się poprostu poszczęściło- i to jak !!!

Kolejnym punktem naszej wyprawy była słynna Łapszanka. Tutaj nie było już takich ochów i achów jak na Przełomie Białki, ale nadal warunki były ciekawe. Oczywiście jak to bywa w tym miejscu spotkaliśmy mnóstwo pojedynczych fotografów, niektórzy przybyli tam ze swoimi parami młodymi na sesje ślubne, trafiła się również grupa warsztatowa prowadzona przez- co by nie mówić znanego w polskiej fotografii krajobrazowej- Michała Sośnickiego nota bene- tu muszę się przyznać, że obserwuję jego oraz jego poczynania, które też często są inspiracją do moich wypraw fotograficznych.

Pisząc tego posta słyszę jak o parapet stuka deszcz, wieje wiatrzysko i wiem, że jest okrutnie zimno jak na tę porę roku, natomiast tam, wtedy na Łapszance w grudniu było ładnie, bezwietrznie, sucho i słonecznie. To była świetna wyprawa…tęsknię za tym.

Komentarze
Dodaj swój komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

CLOSE