Po raz pierwszy zmierzyłem się z Babią Górą w zimę. Jeśli ktoś śledzi mojego bloga zapewne pamięta relację z tego wypadu (do wglądu tutaj). Śmiało mogę powiedzieć, że wtedy „Pani Babia” nie oszczędziła nas i prawie pokonała- mówię prawie, ponieważ mało brakowało a musielibyśmy się wracać- warunki pogodowe, brak przetartego szlaku i wreszcie wycieńczenie sięgały zenitu.
Jednak pomimo tego wszystkiego, co wtedy doświadczyłem (braki sprzętu, odpowiedniego ubioru i jakiegokolwiek doświadczenia) wiedziałem, że jeszcze nieraz tam wrócę. Tym razem postanowiłem się wybrać na ten szczyt w okresie letnim. Plan był następujący: podjazd wieczorem autem na parking prowadzący na szlak do szczytu, kilka godzin snu w samochodzie, pobudka o 1 w nocy, pakowanie niezbędnych rzeczy do plecaka i start do góry. Wg mapy wejście na szczyt z parkingu powinien zająć 2,5h, więc na górze pozostanie jeszcze trochę czasu na podziwianie nocnego nieba zanim zacznie wschodzić słońce. Nie muszę chyba mówić, ze podejście w takich warunkach (ciepła letnia noc) to zupełnie inna bajka niż surowe zimowe warunki oraz wielki i ciężki plecak wyprawowy, który trzeba było wtargać na górę. Tutaj wystarczył średni plecak , śpiwór i ciepła kurtka, gdyby na szczycie było zimno (Babia Góra słynie z silnych wiatrów). Rzeczywiście wejście spokojnym tempem na szczyt zajęło nam planowo ok 2,5h , na początku szlaku mieliśmy małą awarię sprzętu, okazało się, że do latarki czołowej włożyłem w domu zużyte akumulatory i musieliśmy korzystać tylko z jednej, trochę nam to spowolniło tempo i moja współtowarzyszka potykała się od czasu do czasu, ale daliśmy radę (wszystkie zęby ma w komplecie).
Co ciekawe po wejściu na szczyt okazało się, że jest tam zorganizowana całkiem spora noclegownia. Oświetlając dookoła skałki na szczycie zauważyliśmy osobliwy widok- mianowicie na ziemi było porozkładane mnóstwo śpiworów a w nich śpiący ludzie. Widok był co najmniej dziwny, skojarzenia były jednoznaczne- obraz jak po bitwie – wokół pełno worków z „ciałami”. Do wschodu słońca było jeszcze godzinę, więc wykorzystaliśmy ten czas do rozłożenia swoich śpiworów i pogapienia się trochę w piękne rozgwieżdżone niebo. Zdarzyło się nawet zobaczyć jakiegoś zabłąkanego spadającego perseida- widok niesamowity, w mieście oraz najbliższym otoczeniu nie ma szans obserwowania takiego nieba.
Pamiętam też, jednego gościa, który był tak podekscytowany zdobyciem szczytu i widokami, że postanowił podzielić się tym z kimś telefonując. Zaczął tak krzyczeć z podniecenia do słuchawki, ze wywołał tym ogólny śmiech. Potem zaczął prosić ludzi o robienie sobie pamiątkowych zdjęć- facet był wyjątkowy trzeba przyznać.
Po mniej więcej godzinnym podziwianiu letniego nieboskłonu na horyzoncie zaczęła powoli pojawiać się łuna światła- zaczynał się wschód słońca- ja wyskoczyłem ze śpiwora, założyłem wszystkie ciuchy jakie miałem , podpiąłem aparat do statywu i ruszyłem na „polowanie”. Mniej więcej w tym samym czasie zrobili to także inni śpiący na szczycie. Nagle nastąpiło poruszenie. Chwilę później słońce zaczęło wschodzić zza horyzontu, widok był tak niesamowity, ze ludzie przestali się ruszać, poprostu stali i patrzyli się w stronę słońca. Nie wiem czy kojarzycie film „Miasto Aniołów” (nota bene- jeden z moich ulubionych) – scenę, w której anioły zbierały się na plaży o wschodzie słońca i wpatrywały się bez ruchu na wschód. Podobnie wyglądało to tutaj (stąd tytuł wpisu na fejsie zapowiadającego relację z tego wypadu pt .” Miasto Aniołów” na Babiej Górze). Ciężko jest mi opisać słowami piękno widoku wschodzącego słońca ponad owitymi mgłą dolinami, nad którymi króluje korona najwyższych gór Polski. To poprostu trzeba zobaczyć na własne oczy i przeżyć. Namiastką niech będą te zdjęcia , do których obejrzenia serdecznie Was teraz zapraszam.
P.S.- zdecydowanie to nie jest moja ostatnia wizyta na tym szczycie- to działa jak magnez- niesamowicie przyciąga. Polecam wszystkim.
Z tego miejsca chciałbym również pozdrowić moja współtowarzyszkę wyprawy Iwonę, która dzielnie walczyła z Babią i dała radę (bez latarki). Iwona- brawo Ty…