MENU

W zamierzeniu mój blog jest blogiem fotograficznym czyli powinien zawierać minimum słów a maksimum zdjęć. Czasami jednak nie mogę się powstrzymać przed zdaniem choćby krótkiej relacji opisującej wydarzenie a przede wszystkim odczuć jej towarzyszących. Mam nadzieję, że w tym wstępie udało mi się zawrzeć wszystko co najważniejsze. Myślę, ze jest to doskonałe uzupełnienie fotorelacji i pozwala wczuć się choć trochę w klimat miejsca. Zniechęconym proponuję od razu przewinąć stronę w dół i od razu przejść do oglądania zdjęć, a ciekawskich zapraszam do przeczytania krótkiego sprawozdania. A było to tak:

Kiedy zadzwonił do mnie kumpel z propozycją fotograficznego wypadu na babią górę oczywiście w pierwszych słowach zgodziłem się. Potem jednak przyszły rozterki typu czy dam radę podołać temu zadaniu. W końcu jednak zdecydowałem, że jeśli nie teraz to kiedy i zacząłem kompletować niezbędny sprzęt, okazało się że ciuchy narciarskie to nie wszystko i wyprawy w góry zimą to nie spacery i jest potrzeba zaopatrzenia się w bardziej zaawansowany sprzęt typu raki do butów, ochraniacze przeciwśniegowe na buty w zależności od pogody również paletki śniegowe do butów oraz kijki. Zabrakło mi tego dodatkowego sprzętu więc musiałem iść z tym co mam.

Na parking pod górą zawitaliśmy ok 23, przebranie się i przygotowanie do wyjścia na szlak zajęło nam jakieś 30 minut. Pogoda była typowo zimowa- mróz i śnieg a niebo przejrzyste i gwieździste, co wróżyło piękne widoki na górze i oczywiście najważniejsze- świetne zdjęcia. Mniej więcej o 23:30 objuczeni wielkimi plecakami ze sprzętem , ciuchami i jedzeniem ruszyliśmy na szlak. Na znaku widniał czas wejścia na szczyt- 2:30 oczywiście nie było to możliwe w takich warunkach.

Szlak zaczynał się dość stromym podejściem więc już na samym początku powodował niezłą zadyszkę, na szczęście prowadził on lasem więc była naturalna osłona przed wiatrem. Ścieżka była też dobrze widoczna w świetle latarki czołowej. Niestety warunki pogarszały się wraz ze zdobywaniem kolejnych partii wniesień, powoli zaczynał dokuczać wiatr a stromizny miejscami były na tyle wysokie, że powodowały ześliźnięcia w dół (i tu właśnie zabrakło wcześniej wspomnianych raków). Każdy mniej więcej wie jak wygląda wspinaczka w górach przy względnie dobrej pogodzie, najczęściej w ciepłe letnie dni. Zupełnie inaczej sprawa wygląda to w zimę w nocy. Dla miłośników horrorów mogę dodać, że tajemnicze odgłosy płynące gdzieś z lasu, czasami nawet tuz obok w zupełnej ciemności nabierają innego wymiaru- to juz nie jest tylko dźwięk płynący z głośników kina domowego- to dzieje się naprawdę i napędza niezłego stracha. Wspinaczka w takich warunkach wymaga robienia krótkich przerw co kilka minut na łyk gorącej herbaty i złapanie oddechu. Ja na początku przepełniony energią wystartowałem ostro przed siebie za jakiś czas zorientowałem się że za mną nie ma moich towarzyszy, zatrzymałem sie więc, żeby na nich poczekać. Jednak kiedy się idzie organizm sam się nagrzewa, podczas postoju zaczyna się robić zimno a spocone ciało szczególnie wrażliwe jest wtedy na zimno, dlatego też postanowiłem się gdzieś skryć przed oziębiającym wiatrem. Będąc miłośnikiem filmów przygodowych, których za młodu oglądałem mnóstwo, mój umysł podpowiedział mi że dobrym miejscem będzie duży lej utworzony po przewróconym przez wichurę drzewie. Miał on wielkość mniej więcej sporej nory, osłoniętej korzeniami wielkiego drzewa, gdzie można było się wcisnąć zostawiając na zewnątrz plecak. Siedząc w „dziupli” zastanawiałem się czy możliwe jest żeby wiatr jakimś cudem spowodował przesunięcie się drzewa i pochowanie mnie żywcem, jedyną reakcją na jaką zdobyłbym się to wyciagnięcie ręki na zewnątrz. Od razu przed oczami pojawił mi się widok drzewa spod korzeni którego wystaje ręka truposza- piękny widok nie ma co. Musiałem szybko zabić te myśli i skupiłem się na widoku lasu oświetlonego delikatnie światłem księżyca- zdecydowanie poprawiło to mój nastrój i cierpliwie doczekałem aż moi towarzysze mnie dogonią.

Mniej więcej w połowie drogi zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę na posiłek i fotografowanie, ponieważ już pojawiły się ciekawe widoki. Przed wiatrem schroniliśmy się za pasmem choin. Była godzina 1 w nocy , księżyc dawał piękną poświatę na zamarznięte zbocza gór, krajobraz był iście księżycowy, zabraliśmy się do ustawiania statywów i fotografowania, na tyle nas to zaabsorbowało, że zapomnieliśmy o panującym zimnie istnieliśmy tylko my, nasze aparaty i piękne widoki czekające na uwiecznienie. To była zdecydowanie najprzyjemniejsza część wyprawy. Ruszyliśmy więc dalej , byliśmy mniej więcej w połowie drogi na szczyt. Tutaj zaczęło się pogarszać, zmęczenie dawało się już we znaki do tego doszedł zimny, przeszywający wiatr a szlak stawał się coraz bardziej trudny do odnalezienia, o godzinie mniej więcej 3:30 zaszedł księżyc , zrobiło się zupełnie ciemno więc byliśmy zdani tylko na nasze latarki czołowe, zawierucha śnieżna ograniczała widoczność i zasypywała szlak przez to często błądziliśmy. Każde zejście ze szlaku było od razu odczuwalne a przejawiało sie to w ten sposób, że nagle wpadało się po pas a w najlepszym wypadku po kolana w śnieg. Wydostanie się z takiej pułapki kosztowało bardzo dużo energii, która była już i tak na wyczerpaniu. W tym momencie myślałem, co strzeliło mi do głowy, żeby wybrać się na taką wyprawę i że – o mamo chce do domu, niech ktoś mnie stąd zabierze. To chyba była chwila kryzysowa. Trzeba było wziąć się w garść, zacisnąć zęby i…iść dalej. Brnąc powoli w śniegu, odnajdując kolejne tyczki oznaczające przebieg szlaku, dosłownie krok po kroku, walcząc z potwornym zmęczeniem, zimnem, przeszywającym mroźnym wiatrem targani myślami czy walczyć dalej czy się poddać wreszcie zobaczyliśmy upragniony cel naszej wyprawy- doszliśmy na szczyt. W całym swoim życiu nie doznałem czegoś takiego, teraz kiedy będę oglądał programy o zdobywaniu ośmiotysięczników będę czuł drgawki- choć tak naprawdę jest to ledwie namiastka tego, z czym przychodzi walczyć śmiałkom, którzy zdobywają takie szczyty.

Wracając jednak do naszej wyprawy- będąc na szczycie poczuliśmy wielką ulgę, choć byliśmy ekstremalnie wykończeni- okazało się, że pojawiliśmy się w samą porę, ponieważ na horyzoncie zaczęły pojawiać się pierwsze poranne promienie słoneczne. Nie czekając na nic znaleźliśmy miejsce najbardziej osłonięte od silnego wiatru i zaczęliśmy rozstawiać sprzęt. Dodam tylko, że w takich warunkach fotografowanie nie jest łatwe a silny wiatr jeszcze pogarszał sprawę, ponieważ statywy poprostu się przewracały, ustawiane parametrów aparatu w grubych rękawicach również jest nie lada wyzwaniem, natomiast przymykając jedno oko do wizjera aparatu powodowało zamarzanie powiek i trudności z jego otworzeniem. Zwiewany przez silny wiatr śnieg kłuł w twarz i oczy jak szpilki. Pobyt na szczycie podziwianie przepięknych widoków i fotografowanie zajęło nam godzinę i jedyne czego pragneliśmy to jak najszybciej opuścić szczyt, zejść w dolne partie i schować się w ciszy lasu.

Zejście było w zasadzie samą przyjemnością, w świetle dziennym szlak był dobrze widoczny, od czasu do czasu któryś z nas upadał i zjeżdżał na dupie co wzbudzało śmiech nasz a także ludzi, którzy zdecydowali się na zdobywanie szczytu w dzień a ku naszemu zdziwieniu wcale nie było ich tak mało. Co więcej pod drodze w dół spotkaliśmy 2 rowerzystów, którzy wciągali swoje maszyny na szczyt po to , żeby z niego zjechać. Przyznam szczerze, ze jestem fanem rowerów górskich i jazdy w terenie, ale chyba na taki pomysł chyba bym nie wpadł a juz na pewno nie zrealizował. Kilkoro ludzi widzieliśmy też wspinających się na nartach skiturowych, czyli takich które pozwalają na wchodzenie z nartami na nogach żeby potem zjechać ze szczytu zupełnie na dziko czyli między drzewami i krzakami.

Zazwyczaj na koniec każdego swojego wpisu z jakiejś wyprawy czy wycieczki polecam każdemu taki wypad- tym razem tego nie zrobię. Wyprawa w wysokie partie górskie zimą wymaga przede wszystkim dobrego przygotowania fizycznego, po drugie dobrego sprzętu i specjalistycznych ubrań a na koniec oczywiście mocnej psychiki, ponieważ w chwilach kryzysu najpierw „nie” mówi umysł a dopiero potem ciało.

 

Miejsce: Babia Góra

Towarzysze niedoli: Maciek K. „Ślimak”, Marcin G.

Fotograf: Dominik Musiałek | fotograf Radom

Komentarze
Dodaj swój komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

CLOSE