MENU

Życzeniem każdego fotografa wybierającego się w jakieś piękne miejsce jest to, żeby zastać tam dobre warunki do fotografowania. Niestety nie zawsze tak jest- nieraz długo planowana wyprawa okazywała się klapą przez pogodę, która nawet najładniejsze miejsce na ziemi potrafi zamienić w smutną, szarą i płaską plamę na zdjęciu. Taka właśnie pogoda trafiła nam się podczas jednego z jesiennych wypadów w Bieszczady. Wróciliśmy wtedy z kilkoma dosłownie zdjęciami, które nie robiły wrażenia. Tym razem miało być inaczej- celem ostatniej jesiennej wyprawy foto były Pieniny. Będąc już niedaleko schroniska mgła wzmogła się na tyle, że widziałem ledwie przód maski samochodu- nie wróżyło to dobrze, na myśl od razu przychodziła nieudana wyprawa w Bieszczady a my zastanawialiśmy się czy znów się to nie powtórzy. Idąc spod schroniska na szczyt Trzech Koron mgła stała się bardziej „przezroczysta”, było całkiem ciepło jak na noc, niebo było pełne gwiazd a więc przynajmniej zapowiadało się, że chmury nie pokrzyżują nam tym razem planów. Droga na szczyt zajęła nam ok 2 godzin z przerwami na przebranie się i lekki odpoczynek (plecak z całym osprzętem jest cholernie ciężki możecie mi wierzyć). Kiedy weszliśmy na sam szczyt było jeszcze zupełnie ciemno więc mieliśmy sporo czasu na rozstawienie sprzętu. Z tarasu widokowego było widać tylko gwieździste niebo jednak po niedługim czasie powoli zaczęło się rozjaśniać. Widok jaki zobaczyliśmy przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Wszystko wokół nas jakby płynęło w wielkim oceanie, który tworzyły mgły. W oddali było widać tylko wierzchołki wyższych szczytów. Spod mgły gdzieniegdzie prześwitywały światła miasteczek. Tak naprawdę nie jestem w stanie opisać tego widoku- myślę, że niejeden poeta widząc to wszystko miałby artystyczny orgazm. Taniec oceanu mgieł wijących się nad Pieninami w co chwila zmieniających się barwach wschodzącego słońca trwał około godziny. Przyznaję, że najchętniej odłożyłbym wtedy aparat i dałbym się ponieść tym falom płynącym tuż pod naszymi nogami.

Drugi dzień naszej wyprawy zaczeliśmy od fotografowania Pienin z perspektywy gór naszych słowackich sąsiadów, potem rozbiliśmy biwak na Górze Zamkowej, skąd rozpościerał się przepiękny widok na całe Pieniny. Pogoda jak na tę porę roku była idealna, było ciepło i słonecznie, dlatego spaliśmy tylko na samych matach bez śpiworów. Spędziliśmy na górze pół dnia, było to tak piękne miejsce, że poprostu nie chciało nam się stamtąd odchodzić, ale mieliśmy jeszcze do sfotografowania zachód słońca więc po obiedzie zjedzonym w tak pięknych okolicznościach przyrody ruszyliśmy dalej.  Naszą wyprawę zakończyliśmy w niedalekim sąsiedztwie Zamku Czorsztyńskiego, fotografowanego przy zachodzącym słońcu na tle Tatr. To było idealne zakończenie i wierzcie mi, że była to zdecydowanie najlepsza do tej pory wyprawa w góry, której efekty w postaci zdjęć możecie zobaczyć sami. Zapraszam do oglądania.

 

P.S.: w tym miejscu zamieszczam pozdrowienia dla mojego kumpla i jednocześnie kompana wyprawowego -„Ślimaka”, bez którego wiedzy o górach i doświadczenia  siedziałbym w domu i oglądałbym góry jedynie na ekranie monitora- dzięki Maciek.

Komentarze
Dodaj swój komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

CLOSE