MENU

Przyznaję, że zdobycie Rysów od dawna chodziło mi po głowie. Z różnych jednak powodów przez ostatnich kilka sezonów nie udało mi się tego dokonać. Czasami jednak życie pisze zupełnie niespodziewane scenariusze, przez co jedne sprawy kompletnie się zawalają, lecz z drugiej strony na pocieszenie jakby pojawiają się jednocześnie inne możliwości. Tak też było w tym przypadku. Decyzje zapadły bardzo szybko- telefon do schroniska nad Morskim Okiem, rezerwacja noclegu, pakowanie niezbędnego ekwipunku w plecak i jazda…Podaruję sobie i Wam relacje z podejścia od parkingu w Palenicy Białczańskiej do schroniska nad Morskim Okiem, ponieważ tę nudną, ciągnącą się ok. 8km po asfalcie trasę zna chyba już każdy Polak. Natomiast zdecydowanie chciałbym podzielić się z Wami moimi przeżyciami z noclegu w schronisku. Od razu muszę powiedzieć, że nie jestem wytrawnym podróżnikiem i nie jestem przyzwyczajony do spartańskich warunków panujących w tego typu miejscach. Nie jestem również typem wygodnickiego gościa i jadąc w góry spodziewałem się, że nie będzie to hotel choćby 3-gwiazdkowy- ale wracając do tematu, po wejściu do starej części schroniska okazało się, żeby dostać się do naszego pokoju (nota bene 16 osobowego) musieliśmy przeskakiwać na palcach między ludźmi, którzy spali w dosłownie każdym wolnym miejscu korytarza- widok niecodzienny musicie przyznać. Po wejściu do pokoju i rozejrzeniu się miałem tylko jedno skojarzenie- baraki w Majdanku…przy dwóch przeciwległych  ścianach zbite były z dech prycze, gdzie ludzie poprostu leżeli obok siebie, do tego trzeba dodać niekoniecznie „świeże” zapachy współwspaczy…no cóż, nikt nie mówił, że będzie lekko…jedynym pocieszeniem były łazienki- zupełnie odstające od części przeznaczonych do noclegów, były tam płytki i nawet ciepła woda pod prysznicem…Tuż przed położeniem się spać, pogadaliśmy jeszcze z naszą sąsiadką z pryczy obok, okazało się, że jest niezłym wyjadaczem wspinaczkowym- wymieniając szczyty, które już zdobyła i miała jeszcze zamiar zdobyć na tym wypadzie przyprawiła mnie i kumpla o lekkie zawstydzenie, bo ciężko jest uwierzyć, że kobieta z północnej części Polski ma taką formę i zajawkę, żeby zdobywać takie góry samotnie…szacun…noc minęła bez przygód, wstaliśmy o 6 rano, spakowaliśmy niezbędne rzeczy resztę ekwipunku zostawiając w schronisku i ruszyliśmy na szlak…wg mapy czas przejścia ze schroniska na szczyt wynosił 4 godziny, licząc powrót kolejne 4 oraz pobyt na szczycie i przerwy zapowiadała się całodzienna wędrówka…na szlaku było już całkiem sporo turystów i jak zwykle można było wśród nich zauważyć tych, którzy poważnie traktują góry i takich, którzy wchodzili sobie w lekkich butach (na szczęście nie zauważyliśmy nikogo w japonkach)- ba nawet widziałem kolesia, który w spodenkach bez koszulki maszerował sobie w okolicach Czarnego Stawu tylko z reklamówką z Biedronki (podejrzewam, że mógł w niej mieć czipsy i piwo- typowy zestaw energetyczny)…co do samej wspinaczki- pierwsza część czyli od Morskiego Oka do Czarnego Stawu to nic innego jak lekki szlak turystyczny, przygoda zaczyna się po obejściu Czarnego Stawu- wtedy napotykamy przed sobą ścianę, która kończy się dopiero na szczycie…w tym momencie muszę wspomnieć o jednej parze młodych ludzi, których spotkaliśmy pod schroniskiem, okazało się, że zdobyli Rysy nocą!?!- tak- to nie pomyłka, oni naprawdę to zrobili, postanowili sobie zobaczyć wschód słońca z wysokości 2499m i żeby nie było- z tego co mówili nie byli tam sami…no cóż, powiem szczerze, że dla mnie wspinaczka na Rysy była dużym wyzwaniem psychicznym i fizycznym, ale nawet nie wyobrażam sobie pokonania tej trasy nocą…to dla mnie kompletne szaleństwo, choć wrażenia i widoki pewnie są nie do opisania- czy jednak warte takiego ryzyka? o to nie chciałem ich pytać…wracając jednak do naszego wspinania- zdobywając ten szczyt w zasadzie miałem w głowie tylko to, żeby tam wejść, nie rozglądałem się, nie zatrzymywałem, nie myślałem o pięknych widokach- byłem tylko ja, skały oraz łańcuchy i jedna myśl- wejść wreszcie na szczyt…z takim nastawieniem wspinałem się prawie przez całą drogę, w końcowym fragmencie jest przejście przez krótki niezabezpieczony łańcuchami odcinek grani o szerokości 1m, gdzie po obu stronach jest przepaść- w tym momencie muszę się do tego przyznać- zawahałem się, ogarnął mnie strach i nie wiedziałem czy odważę się przejść…po kilku minutach walki z psychiką i strachem wreszcie ruszyłem do przodu (nawet teraz kiedy to piszę pocą mi się ręce i serce przyspiesza- niesamowite emocje)…po pokonaniu tego odcinka, droga na szczyt była już tylko formalnością, stanąłem na szczycie wśród kilkunastu innych osób zmęczony, ale szczęśliwy…po kilku minutach dołączył do mnie mój kumpel…po chwili odpoczynku i złapaniu oddechu mogliśmy już spokojnie podziwiać piękne widoki, co również nie jest tu takie oczywiste, na tej wysokości często kłębią się chmury i widoczność jest zerowa, w tym dniu było naprawdę pięknie- mieliśmy szczęście- czego dowodem są zdjęcia, którymi chciałbym się z Wami podzielić…

P.S. mam jeszcze kilka ciekawych historii z drugiego dnia naszej wyprawy i pobycie w Dolinie 5 Stawów a szczególnie z klimatów towarzyszących noclegowi w tamtejszym schronisku, ale patrząc na wypracowanie, które miało być tylko krótkim wstępem i tłem do zdjęć- odpuszczę sobie (choć i tak pewnie większość z Was nawet tego nie czyta i od razu przechodzi do oglądania zdjęć)- dlatego też w tym miejscu stawiam kropkę i zapraszam do obejrzenia kilkunastu wybranych zdjęć ze szlaku na Rysy.

Komentarze
Dodaj swój komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

CLOSE